ślubnej może okazać się fajną zabawą. Zdecydowanie nie brałam pod uwagę opcji, że będzie jak w
tych wszystkich radosnych filmach, gdy przyszła panna młoda w towarzystwie rozchichotanych
koleżanek, z rumieńcami na twarzy i łzami w oczach znajduje swą idealną, brokatowo-falbaniastą suknię. A wokół róż, plusz, szampan i radosna muzyka.
Biorąc pod uwagę mój gust, niezdecydowanie, kompleksy i ogromną chęć stworzenia wymarzonego ślubu, wizja poszukiwania sukni ślubnej raczej mnie dołowała niż cieszyła. Zresztą takie same podejście mieli wszyscy wokół, przewidując płacz i kłótnie, oraz wielokrotne podejścia do tematu. Najbardziej smucił mnie Najlepszy Mężczyzna Świata, który (niby żartując) mówił, że on się bardzo cieszy, iż nie musi w tym brać udziału.
Jednakże wbrew wszelkim niepokojom i obawom, pomimo skręcającego się ze stresu żołądka poszukiwania sukni ślubnej były jednym z najlepszych doświadczeń w moim życiu. I nawet trochę mi zal, że po dwóch dniach i przymierzeniu 21 (oczko!) sukienek już było po sprawie.
Myślę, że miałam ogromne szczęście, bo napotkana w pierwszym odwiedzonym salonie
sprzedawczyni zrewolucjonowała moje podejście do tematyki sukien ślubnych. Bardzo energiczna,
momentami despotyczna Pani od razu oświadczyła, że nie w mojej wymarzonej princesce będę wyglądać źle i potrzebuję sukni, która podkreśli moje kształty (moje co? Heh? Coś takiego istnieje???). Już chciałam uciekać, no ale... Najpierw zgodnie z mym życzeniem wpakowała mnie w paskudną princeskę, żeby udowodnić mi jak tragicznie w tym wyglądam. Cóż… udowodniła. Byłam wielką, tiulową białą bezą i nic nie mogło mnie uratować. Lecz mimo swej paskudności ta suknia zawsze będzie dla mnie miłym wspomnieniem, bo wtedy po raz pierwszy zobaczyłam się w ślubnej odsłonie i wzruszyłam się do głębi tym, że będę panną młodą :)
Ale do rzeczy. Szalona Pani sprzedawczyni przyniosła mi do przymierzenia coś, czego w ogóle nie
brałam pod uwagę. Koronkowa, opinająca suknia syrenka. Nie było co protestować. I w sumie słusznie, bo wyglądałam w niej (ku zaskoczeniu wszystkich poza Panią sprzedawczynią) obłędnie. Miałam figurę klepsydry, piękny biust i zgrabna pupę. Byłam pod ogromnym wrażeniem, zakochana w nowej mnie. A Pani raz-dwa to wykorzystała żeby spotęgować to pozytywne wrażenie spięła mi włosy, założyła welon i kolczyki. Nie ma co, ma dryg do tej roboty. Z salonu wyszłam więc z zapisanym numerem sukni, prawie pewna, że ją kupię.
Zupełnie nie w moim stylu... Ale co tam, skoro miałam w niej zajebiaszcze kształty i +10 do pewności siebie :) |
bardzo przyjemnie. Nabrałam pewności, że mogę wyglądać naprawdę fajnie w sukni ślubnej. A właśnie tego najbardziej się obawiałam, że nic nie będzie dobrze na mnie wyglądać. Ta pewność
się przydała, bo niestety zdarzyło mi się usłyszeć, że na mój rozmiar to pani u siebie w salonie nic nie ma. Gdybym coś takiego usłyszała na samym początku, to jak nic skończyłoby się wielkim płaczem i depresją. A tak, chociaż ciut mnie to zabolało, to wyszłam z salonu z podniesiona głową, myśląc sobie, że własnie ta pani straciła szansę na zarobienie na mnie sporej kasy.
Przymierzałam suknie przeróżne, tanie i drogie (baaardzo), proste i strojne, princeski i syrenki. W
niektórych wyglądałam wręcz nieziemsko. Jednak nic nie chwytało za serce i przy żadnej z nich nie słyszałam głosu krzyczącego w głowie "TO TA!!!!".
Ostatecznie dzień pierwszy poszukiwań wypadł bardzo owocnie. Do domu wracałam z listą
potencjalnych sukni, nad którymi trzeba było się jedynie jeszcze odrobinę zastanowić no i wybrać.
Wieczorem w domu pałaszując pizzę i popijając ją zimnym piwem postanowiłam odszukać każdą z sukienek w internecie w celu weryfikacji wrażeń. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że zapamiętałam je zupełnie inaczej. Wieczorna weryfikacja wypadła na niekorzyść większości sukienek. To radosne podekscytowanie towarzyszące mi podczas przymiarek niezwykle wypaczało rzeczywistość.
Nie wiedzieć czemu ta też mi się na początku podobała. A przecież za mało szalona jak na mnie. |
Suknia prawie idealna :) |
Najpierw przymierzyłam tą:
Pięknie wyglądała na wystawie, a delikatne kropeczki dodawały jej uroku. Ale jednak nie byłam przekonana. Moim drugim typem była sukienka, którą sama znalazłam gdzieś na wieszaku.Wisiała ściśnięta wśród innych, a jednak rzuciła mi się w oczy i od razu chciałam ja przymierzyć. I co tu dużo mówić, to było własnie to, czego szukałam (poza ogólnymi hasłami tiul i koronka). I nie wiem jak to określić i jak to opisać. Po prostu założyłam ja i wiedziałam, że już żadnej innej przymierzać nie będę. Wiedziałam, że znalazłam sukienkę, w której chcę brać ślub. I pewnie nie wszystkim się spodoba, ale dla mnie jest idealna. Sama nie wiedziałam czego szukam, dopóki jej nie zobaczyłam :) Jest elegancka, romantyczna i trochę inna niż cala reszta. Jest stworzona dla mnie :)
A jak wygląda? Cóż, to na razie tajemnica, której nie chcę zdradzać. Chce się nacieszyć tą chwilą, gdy wszyscy mnie zobaczą i (mam nadzieję) zachwycą się się tak jak ja.